Wszyscy w coś inwestujemy, dywersyfikujemy portfele, podejmujemy nowe zobowiązania, pracujemy na kilka etatów. Liczymy na wymierne korzyści, duży zysk, przekładający się na ilość cyfr z zerami na naszym koncie. Skoro tak łatwo poświęcamy nasz czas i wysiłek, dla kilku złotych więcej, dlaczego tak trudno jest nam zainwestować w siebie?
Oto jeden z częstszych scenariuszy – zdrowotna biografia współczesnej kobiety -przykład złej życiowej inwestycji.
Pani Małgosia była Pacjentką mojego kolegi. Była inżynierem w poważnej firmie, jej dzienny czas pracy często przekraczał 12 godzin. Miała około 35 lat, kiedy zdobyła już wszystkie szczeble kariery tak, że w tej chwili znajdowałby się na jej szczycie. Pani Małgosia jeździła po Polsce w sprawach służbowych, prowadziła stresujący tryb życia, późno chodziła spać, jadła nieregularnie. Swoją rodzinę widywała średnio dwa razy na tydzień. Przez wszystkie lata pracy, pani Małgosia bardziej dbała o interesy firmy, niż o siebie. Nie trzeba było długo czekać, gdy przytyła 11 kg, pojawiło się nadciśnienie tętnicze i pierwsze symptomy cukrzycy, jako wynik otyłości.
Pani Małgosia zawsze wysłała po leki kogoś ze swojej rodziny. Przez ostanie kilka dobrych miesięcy w karcie były tylko wpisy z przedłużania farmakoterapii. W końcu, w pewnym momencie , mój kolega uparł się i powiedział, że tym razem leków nie wypisze,dopóki pani Małgosia nie przyjdzie do niego osobiście na rozmowę i na badanie.
Za 2 tygodnie Pani Małgosia zjawiła się w gabinecie osobiście. Po dłuższej rozmowie, wywiązała się pewna nić porozumienia. Kolega zachęcił ją do badań kontrolnych i regularnych pomiarów ciśnień. Zaproponował także specjalną dietę, ćwiczenia i redukcję masy ciała.
Okazało się, że w pomiarach domowych ma nieregularne wartości ciśnień dochodzące do górnej granicy 180/90. Kolejnym krokiem była modyfikacja leczenia, polegająca na dołożeniu leków na nadciśnienie, na zaburzenia lipidowe i na cukrzycę zgodnie z wynikami dodatkowych testów. Kiedy nasza bohaterka pojawiła się trzy miesiące później, oznajmiła, że to całe leczenie jest na nic i że czuje się jeszcze gorzej. Kolega zapytał ją, czy na pewno regularnie przyjmuje swoje leki – odpowiedź brzmiała – nie.
Przez następnych kilka lat pani Małgosia przytyła jeszcze parę kilogramów. Nie pracowała już tak szybko, ponieważ miała zadyszkę przy każdym ruchu z powodu otyłości. Już nawet nie mieściła się w drzwiach. Miała nadal problemy z ciśnieniem, szwankowało serce, pojawiły się bóle stawów. Każdy wysiłek fizyczny był wyzwaniem, więc unikała go. Do tego wszystkiego dołączyła się depresja.
Po jakimś czasie panią Małgosię, po zebraniu w firmie, złapał ból w klatce piersiowej. Zbagatelizowała go, nie zgłaszając się do lekarza. Następnego dnia mąż znalazł ją nieprzytomną w łazience. Z powodu rozległego zawału przewieziono ją na oddział kardiologii, w przebiegu którego pękł jej pozawałowy tętniak serca. Umarła w wieku 59 lat. Zarówno mój kolega lekarz, jak i pacjentka Małgosia podczas leczenia, mogli czuć się rozczarowani. Mój kolega nie był w stanie zmobilizować jej do zmian w walce o polepszenie stanu swojego zdrowia, ona zaś nie umiała przewartościować swoich obowiązków i postawić na pierwszym miejscu tego, co tak naprawdę w życiu jest ważne.
Niestety pani Małgosia nie jest jedyna. Jest kilka milionów ludzi w Polsce, którym można przypisać tę historię. Jest to przykład powolnego pogrążania się w chorobę na własne życzenie. Leki przyjmowane przez pacjentkę, spowolniły przebieg wydarzeń. Jestem przekonana, że gdyby nie medykamenty, które przyjmowała, zawał serca nastąpiłby dużo wcześniej. Leki jednak, nie zwalniają nas z myślenia o zdrowiu, zabiegania o swoją kondycję i prowadzenia higienicznego trybu życia. Pani Małgosia nie zrobiła nic, żeby zadbać o swoje zdrowie.
To Ty musisz wziąć sprawy w swoje ręce i to ty musisz zmusić się do zmian. Do wygrania jest ŻYCIE.
Dobry doktor – to jest inwestycja, moc powierzyć swoje życie w dobre ręce, to jest dopiero komfort. Ja też chciałbym wiedzieć, gdzie Pani przyjmuje:)????