To nie jest lekarstwo na bezsenność…

Spread the love

Kiedy słońce już dawno skryło się za horyzontem i zmrok nastał na naszej połowie kuli ziemskiej, po trudach dnia, w końcu doczekałam się tej upragnionej chwili, w której strudzony  i zszargany nerwami człowiek może przytulić głowę do podusi. Zwykle, gdy zamykam oczy, włącza  mi się samoistny reset “systemu” i następuje “czyszczenie dysku” z różnych śmieci, które nazbierały się w ciągu dnia.

Tej nocy “reset” przebiegał dosyć opornie. Moje “styki” były chyba na tyle przeciążone, że nastąpiło zwarcie na partycji odpowiedzialnej za odpoczynek.strefa-skazenia-okladka-front-1000px Nie czekając długo postanowiłam pomóc naturze, biorąc do ręki książkę. Pomyślałam sobie, idąc myślą wstecz do czasów studenckich, że najlepszą kołysanką dla mnie były książki medyczne. Wzięłam więc do ręki książkę pod medycznie brzmiącym tytułem: “Strefa skażenia”. Pomyślałam sobie, że na 100% jest nudna i zaśnięcie nie zajmie mi dłużej niż 10 minut. Nastawiłam się na błogość i relaks…

Po dwóch stronach czytania serce zaczęło bić szybciej, ciśnienia wzrosło, poczułam ucisk w gardle. Oczy zaczęły szybciej śledzić tekst z niecierpliwości co będzie dalej.   Była to odwrotna reakcja do oczekiwanej.   Książka niestety pochłonęła mój umysł, wbrew oczekiwaniom reszty organizmu. Ciekawość i uzależniający wpływ adrenaliny, jaką niesie za sobą czytanie horrorów, były silniejsze niż sen. Mało tego, był to początek najstraszniejszego horroru, jaki kiedykolwiek czytałam. Horroru, który niedawno miał miejsce obok nas. Noc była stracona… Musiałam dokończyć tę książkę…

Jeszcze pół roku temu, dochodziły do nas wiadomości z Afryki,  o tym, że w kolejnych miastach ludność dziesiątkuje seryjny morderca. Gdziekolwiek się  pojawił, zbierał krwawe żniwa. Zabijał okrutnie!

Wirus EBOLA.

To nie bzdet, nie pryszcz, nie grypa. Trąd, przy nim to mały pikuś, a wirus HIV w swojej “sprawczości spustoszenia” jest śmieszny, w porównaniu do tego, co potrafi EBOLA.  Od tej nocy, w której wpadła mi w ręce ta książka, na słowo EBOLA, jeżą mi się włosy na głowie.

Po przeczytaniu pierwszych 50 stron, miałam krew na rękach… wszędzie była krew. Późna pora i zmęczenie potęgowało projekcje w moim zmęczonym mózgu. Obrazy były wyraźne, a posiadana wiedza w zderzeniu z nowymi faktami, uświadamiały mi z każdym zdaniem, nieodwracalność i ostateczność wyroku, jaką niesie EBOLA. Nie wiedziałam czy to  jawa czy sen, czy jestem w afrykańskiej dżungli, czy we własnym łóżku, czy w strefie V zagrożenia biologicznego. Przerażenie mieszało się z zachwytem nad przebiegłością mordercy.  Każdy jego krok był błyskotliwy, zdawałoby się dokładnie przemyślany. Jednak był to tylko, pozbawiony myślenia wirus, który został  zaprogramowany tak, żeby siać zniszczenie.

Droga ATAKU.
Nie mogła być łatwiejsza. Wszystkie płyny ustrojowe, pot, ślina, mocz, krew, wymiociny, kropelki wydzieliny z dróg oddechowych wydostające się podczas kichnięcia czy kaszlu wszystko to stanowi śmiertelnie zaraźliwy materiał. Wcale niewykluczone, że wiatr nie może przenieść tego paskudztwa w odległe miejsce.

CEL.
Komórki żywiciela. EBOLA nie wybrzydza. Wszystkie tkanki, bez wyjątku, stanowią idealne miejsce do replikacji, powielania swojego morderczego wzorca. Wzór zabijania zakodowany jest dosłownie w kilku białkach. Przerażająca prostota…

SKUTEK.
Niszczenie. Ofiara początkowa ma objawy podobne do grypy.  Jednak jest to zwykle preludium, w czasie którego wirus niszczy naturalne bariery, nabłonki, naczynia wpływając na ich szczelność. Mówiąc obrazowo mózg, płuca, wątroba, śledziona rozpływa się za życia. Książka zawiera opis operacji chirurgicznej, którą autor kwituje krótko…”Chirurdzy mieli ręce po łokcie umazane krwią. Przecięte tkanki  nie dały ponownie się zszyć, a narządy rozpadały się w placach”… Jednak to nie był koniec życia ofiary.
Krwawiły powieki, naskórek oddzielał się od skóry właściwej. Na końcu wirus niczym tykająca bomba musiał zadbać o nowe zasiedlenie. Aby on i jego gatunek nie uległ zagładzie, ostatni akt męki ofiary musi być niczym wybuch bomby.  Na końcu pękają jelita, by przez wszystkie możliwe otwory ciała wirus mógł wydostać się na zewnątrz i zarazić, jak największą ilość osób.

Zarówno wirus HIV, EBOLA, jaki i inne wyszły, gdzieś z wnętrza lasów tropikalnych Afryki. Czyżby to kolejny skutek ingerencji człowiek w ekosystem? Przecież to człowiek dba o to, żeby wirus stracił swojego naturalnego gospodarza wywożąc i zabijając kolejne gatunki zwierząt. Wirusy te występowały w zniszczonych obecnie, ekologicznie miejscach.

Lasy tropikalne to nie tylko rezerwaty przyrody, ale także siedlisko wirusów, które zasiedlają dosłownie wszystko, co tam żyje. Gdy giną naturalni ich żywiciele, wirusy opuszczają swój ekosystem i rozprzestrzeniają się w nowej populacji. Kolejni “mordercy”  po omacku szukają gospodarza, siejąc spustoszenie w naszym świecie, niejako odwdzięczając się  za to, co ludzie zrobili z ich środowiskiem.

Kiedy skończyłam książkę, już świtało. Cieszyłam się, że ja doczekałam ponownego wschodu słońca…bez objawów skażenia:)

Basia Łęczycka

Absolwentka I Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Aktualnie w trakcie specjalizacji z kardiologii. Fascynatka nowych mediów i innowacji nie tylko w dziedzinie medycyny.

Recommended Articles

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *