Lekarze również, jak każda grupa zawodowa, mają swoje sekrety. Z premedytacją postanowiłam zdradzić kilka z nich.
Każdy lekarz, przechodzi długą drogę, aby być tu gdzie jest. Przekalkulujmy – 6 lat studiów, 1 rok stażu, 5- 6 lat specjalizacji, kilka lat kursów dodatkowych. Nasze najlepsze lata młodości mijają bezpowrotnie. Podczas, gdy nasi znajomi w innych szkołach chodzili do klubów, na imprezy, prowadzili bogate życie towarzyskie, my studiowaliśmy mikrobiologię, genetykę, anatomię, immunologię, cytofizjologię, fizjologię, patofizjologię, farmakologię i wiele innych egzotycznych tematów. Mimo to i tak bardziej konkurencyjny jest od nas dr Google – zawsze jest pod ręką (niezależnie od pory dnia), jest nieomylny, szybki i prawie niezawodny.
Czasami bycie lekarzem przypomina bycie rodzicem. Musimy przeprowadzać twarde rozmowy, w których przywracamy do porządku naszych pacjentów, na przykład 60-latka, który dostaje “po łapach” za podjadanie ciasteczka.
Spójrzmy prawdzie w oczy, prawie 70 procent pacjentów ma nadwagę lub otyłość, a to zdecydowanie nie jest zdrowe. Temat trudny, utarty i ciągle powtarzany. Jednak na te tematy głównie powinno się rozmawiać z lekarzem. Kto, jak nie my, ma powiedzieć pacjentom, że są za grubi, uzależnieni od leków nasennych lub przeciwbólowych.
Nasze lekarskie poczucie humoru, jest specyficzne. Słuchając nas z boku można pomyśleć, że jesteśmy zdrowo “walnięci” lub, że większość z nas to psychopaci. Przedmiotem naszych żartów są tematy toczące się wokół nas. Mamy nieco wypaczony humor, bo kto jak nie my, możemy śmiać się z płynu owodniowego, obitego palca, czy kleszcza pomiędzy pośladkami. Tyle się dzieje na co dzień… Trudno się dziwić, że szukamy w tym co nas spotyka odrobiny humoru.
Lekarze to naprawdę świetne sekretarki. Mamy mnóstwo papierkowej roboty. Z 7,5-godzinowego dnia pracy, do 4-5 godzin poświęcamy na pisanie notatek, podpisywanie zleceń, wypełniania formalności. Jesteśmy przede wszystkim skoncentrowani na papierze.
Problemy poradniano – szpitalne zabieramy ze sobą do domu. To nic, że skupiamy się na papierach, prawdziwe ludzkie problemy tlą się po godzinach w naszych umysłach.
Jeden z moich mentorów, niedawno stwierdził, że każdy lekarz ma swój cmentarz, a każdy grób na nim to pamiątka po cierpieniu konkretnej osoby i bólu, który widzieliśmy w oczach bliskich.
Są pacjenci, których nigdy nie zapomnimy i dni, które dały nam nieźle popalić. Czasami to co widzą nasze oczy jest niewyobrażalne i trudne. My mimo wszystko musimy pozostać trzeźwi i niewzruszeni … a to wszystko dla następnego pacjenta, który przechodzi przez nasze drzwi.
I wreszcie, choć może mamy złe dni, przeklinamy siebie za wybór “bycia lekarzem” kochamy to, co robimy.
Świetny post, jak i sam blog.
To prawda, że lekarze mają specyficzne poczucie humoru. Sama studiuję medycynę i zauważyłam, że ze znajomymi z roku śmieję się z rzeczy, które nie śmieszą “innych”.
Jest to ciężki zawód,wymagający sporo pracy, ale czy jest coś piękniejszego od uratowania komuś życia?
Pozdrawiam cieplutko! 🙂
Ach studia:)…to dopiero były czasy.. a ile historii i anegdot do opowiadania:)
Zapraszam do czytania:)
… i powodzenia na zbliżającej się sesji (lub już trwającej) 🙂
Będę stałą czytelniczką, bo bardzo mi się tu podoba! Nawet podesłałam koleżankom link 🙂
Dziękuję, mam nadzieję, że się przydadzą, bo sesja za pasem. Uciekam się uczyć, bo farma sama się nie zda!
Hmmm… nie wiedziałam, że druga strona ( lekarska), może mieć takie przemyślenia. Szacun!