Biurokrata, informatyk, lekarz?

Spread the love

Początkowo wizyta wydawał się niewinna. Pacjentka przyszła w „obstawie” swojej córki i zięcia. Po głosie, postawie i głośności zamykania drzwi można było poznać, że są nieco zdenerwowani. Okazało się, że pracownik laboratorium odmówił Pacjentce pobrania krwi. Powodem odmowy, był fakt zjedzenia przez nią śniadania.

Spokojnie próbowałam wyjaśnić, że bycie na czczo nie było niezbędne – chodziło mi o poziom elektrolitów i kreatyniny. Tłumaczyli to pracownikowi laboratorium – ten jednak nie odpuścił.

Zostawił tych ludzi w „zawieszeniu”. Odbili się od typowej ściany systemu i wrócili z powrotem do gabinetu, gdzie zrobili mi awanturę. Dlaczego? Bo pan w laboratorium zaczął bawić się w doktora.

Żeby tego było mało za chwile do gabinetu przyszła pracownica z miejscowej apteki z receptami do poprawki. Okazało się, że mamy w przychodni niezaktualizowany system, który wprowadzał mnie w błąd, jeżeli chodzi o poziom refundacji. Mało tego, była źle zsynchronizowana data – nie zgadzała się z datą wizyty. – To dobrze, że nie kazali wracać Pacjentowi, tylko „wzięli na swoją głowę” ten problem.

Nie mam wątpliwości, że lekarz powinien walczyć z chorobami, że powinien pomagać w rozwiązywaniu problemów zdrowotnych. Rozumiem, że mamy przepisy, procedury, systemy komputerowe – które powinny działać poprawnie. To wszystko zostało stworzone, żeby nam ułatwić życie – teoretycznie. Jednak w tych dwóch sytuacjach, winna byłam ja, mimo że faktycznie wykwalifikowana grupa ludzi, tworząca system,  zawiodła.

Ofiar błędu informatyków było jeszcze więcej.

Jako pierwszy do „odstrzału”, jak coś idzie źle, jest lekarz, ponieważ, lekarz ma bezpośredni kontakt z Pacjentem.

Nic dziwnego, że współczesny medyk coraz bardziej oddala się emocjonalnie od Pacjenta skoro oprócz leczenia i diagnozowania w ciągu dziesięciominutowej wizyty lekarskiej musi sprawdzać poprawność wypisanej recepty, wysokość refundacji i wskazania do niej. I jeszcze dobrze, jak ma umiejętności informatyczne – bo komputery w przychodniach lubią się czasem zawiesić, drukarki, nie wiedzieć czemu, przestają drukować, a monitory wyłączają się same. A to wszystko dzieje się wtedy, gdy na korytarzu jest szaro od tłumu.

Oliwy do ognia tego dnia dolała sytuacja na izbie przyjęć. Zleciłam lek przeciwbólowy dożylnie. Okazało się, że leku nie ma bo, ktoś nie poszedł w ciągu dnia do apteki szpitalnej i nie uzupełnił zapasów. Otrzymałam telefon. Spokojny głos dyżurnego ratownika,  oznajmił mi, że lek “wyszedł”. Co ja mam teraz zrobić – pani doktor? Odpowiedziałam mu, że najlepiej zadzwonić do oddziałowej bo mnie nie to nie interesuje. Ja chce wykonywać swoją pracę i od tego są powołane stanowiska ordynatorów i oddziałowych i ich zastępców, że by ta pracę nam umożliwić.

Kiedy będziemy mogli cieszyć się wysokimi standardami w publicznej służbie zdrowia, gdzie każdy specjalistyczny element systemu będzie dopracowany i każdy będzie wypełniał swoje obowiązki z należytą starannością?

Czy to kwestia organizacji, motywacji czy pieniędzy?

Basia Łęczycka

Absolwentka I Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Aktualnie w trakcie specjalizacji z kardiologii. Fascynatka nowych mediów i innowacji nie tylko w dziedzinie medycyny.

Recommended Articles

2 Comments

  1. Jako pierwszy do odstrzału idzie nie lekarz, tylko pielęgniarka. Fakt dowiedziony w tym kraju empirycznie. Zanim pacjent się zbierze na odwagę lekarza już nie ma, jest za to pielęgniarka

    1. Hmm:) Może kiedy mi się obrywa to taka złagodzona już forma odreagowania:)
      W sumie racja – pacjent z reguły dużo krzyczy już w rejestracji. To tu panie pielęgniarki stoją na pierwszej linii frontu.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *