Każdą rozmowę z moim przełożonymi, o obecności lekarzy w mediach, można podsumować jednym zdaniem: „Bardzo się cieszę, że mojego nazwiska nie ma w sieci. I niech tak pozostanie.”
Jaka jest przyczyna takiej postawy? Strach przed nowością, przed anonimową, (póki co) bezkarną agresją, pomówieniami, brakiem możliwości riposty i rzetelnej, merytorycznej dyskusji z autorami obraźliwych wpisów. Jestem w stanie zrozumieć ich punkt widzenia. Jednak osobiście uważam, że obecność lekarzy w mediach staje się, we współczesnym świecie, nieuchronna. Natomiast stopień zaangażowania, zwłaszcza w media społecznościowe, nie ma wymiaru tylko towarzyskiego, ale przede wszystkim ma wartość edukacyjną.
Codziennie wszyscy zostawiamy w sieci swoje cyfrowe ślady. Dlaczego obecność lekarzy, nie miałaby mieć większego znaczenia, jak tylko czytanie postów na Facebooku czy kolejnych wiadomości z kraju i ze świata. Każdy lekarz posiada, przecież, ogromny zasób medycznej wiedzy, której w obecnych NFZ- towskich realiach nie może przekazać, mając od 10 do 15 minut na pacjenta.
To tez dobra okazja na przedstawienie siebie trochę w innym świetle. Pokazując siebie jako człowieka – lekarza, zyskujemy na autentyczności. Jesteśmy przecież zwyczajni, normalni, mało tego można z nami porozmawiać, czegoś ciekawego się dowiedzieć (na przykład z naszych artykułów). Uważam, że relacja lekarz – pacjent nie musi być jałowa. Nie musi opierać się tylko na służbowym podejściu. Można zdobyć zaufanie ludzi i przekonać ich do własnej osoby.
Pewnie już ponad 70 procent Polaków loguje się każdego dnia do swoich kont na Facebooku. Tutaj spotykamy się na grupach dyskusyjnych, wirtualnych placach zabaw i kawiarniach. Coraz częściej, wielu ludzi szuka porad zdrowotnych on-line. (piszę o tym w „Świecie Kobiety”). Media próbują zmienić zwykły gabinet lekarski na wirtualny pokój przyjęć. To też jest znak naszych czasów.
Dobrze, że sieci społecznościowe i cyfrowa technologia pozwalają na kontakt między lekarzami a pacjentami, bo usługa medyczna ma dziś wymiar transakcji. Tak, obracamy się dzisiaj w świecie biznesu, gdzie lekarz jest profesjonalistą – usługodawcą, a pacjent – usługobiorcą. Specyfiką tej transakcji jest asymetria postaw. Z jednej strony mamy chorego, potrzebującego pacjenta, z drugiej strony specjalistę – lekarza. Tak naprawdę pacjent przed wizyta nie ma żadnych możliwości sprawdzenia, co kupuje. Po naszej aktywności on-line można odczytać tzw. trzecim okiem co jest dla nas ważne? Czy jesteśmy komunikatywni?
Myśląc zdroworozsądkowo kto z nas lubi kupować kota w worku?
Nasze codzienne interakcje z ludźmi, wizyty, szkolenia, dyżury medyczne stanowią skarbnicę wiedzy. Wychodzimy z nich bogatsi o nowe doświadczenia. Uważam, że warto podzielić się nimi z szersza publicznością. W końcu medycyna z punktu widzenia pacjenta, to inna medycyna z punku widzenia lekarza.